Dzisiaj jest niedziela, 5 maja 2024. Imieniny Irydy, Tamary, Waldemara

Każdy z nas martwi się o własny żołądek

2014-09-24 14:41:09 (ost. akt: 2014-09-26 09:58:06)

Rozmawiamy z dr Rafałem Chwedorukiem z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Niedługo znów ruszymy do urn...

Niedługo znów ruszymy do urn...

Autor zdjęcia: Archiwum GO

— Zawsze chodzi pan na wybory samorządowe? Proszę odpowiedzieć z ręką na sercu.

— Tak, jestem ich stałym bywalcem, ale z różnym poziomem zainteresowania i entuzjazmu. Polska bywała miejscem przemian modelu samorządu, a sama Warszawa w której mieszkam, była wręcz ofiarą tych eksperymentów. Był taki czas, kiedy mieliśmy w niej jedną z najliczniejszych grup radnych prawdopodobnie wśród wszystkich państw demokratycznych. Złośliwi twierdzili, że będzie działo się to, o czym marzyli rewolucjoniści francuscy, czyli że każdy po kolei zostanie wybrany radnym. Z dzisiejszej perspektywy mam jednak wrażenie, że chyba zbyt optymistycznie oceniamy polską samorządność.



— Co mówi pan osobom, które nie chodzą głosować?


— Posługuję się najprostszym argumentem, czyli że potem ktoś taki nie ma prawa narzekać na rzeczywistość. Skoro nie korzystasz z prawa głosu, to później nie krytykuj. A jak ktoś psioczy, że nie miał na kogo głosować, to zadałbym pytanie, czy w ogóle przeczytał program wyborczy jakiegokolwiek kandydata nawet na poziomie hasłowo-ulotkowym. Kiedy pytam zwykle wyborców, czy znają jakiegoś kandydata na posła lub radnego, opowiadają zwykle o znanych twarzach. A miejscem ich rendez-vous był oczywiście telewizor.



— Przeprowadziliśmy wśród czytelników badanie, według którego niewiele ponad 20 proc. osób powiedziało, że słyszało o programie wyborczym jakiegokolwiek kandydata. To po co w ogóle są te programy?

— Polityka przestaje być reżyserem życia społecznego. To jednak wcale nie brzmi optymistycznie, bo oznacza, że dane społeczeństwo poprzez mechanizm demokracji nie może już wpływać na swój własny los. Polityka również została poddana warunkom rynku, a rynek sam w sobie nie jest demokratyczny. Również w skali globalnej widać kryzys modelu demokracji. Okazuje się, że mit, który swoje apogeum osiągnął w okolicach roku 1989, nie jest to końca prawdziwy. Polityka coraz bardziej staje się towarem na rynku i przegrywa z innymi towarami. Po co ktoś ma pójść na wybory, skoro w tym samym czasie może oglądać telewizję, pójść na grilla lub musi po prostu pracować. 



— Ale kiedy pyta się wyborców, większość przyznaje, że pójdzie głosować. W naszej sondzie powiedziała tak ponad połowa czytelników. Ale taka frekwencja to wciąż marzenie.


— Wynika to z nieufności Polaków wobec życia publicznego, chociaż mimo wszystko ciężko nam przyznać, że nie głosujemy. Ktoś powie "wprowadźmy obowiązkowe głosowanie". Taki eksperyment doprowadziły jednak w Polsce do zwycięstwa tej partii, która zadeklaruje, że zniesie ten obowiązek. Nie ma to większego sensu. Warto też zauważyć, że obowiązek udziału w wyborach wprowadzono w stosunkowo niewielkich krajach o dużej gęstości zaludnienia. To tak jak z legalizacją narkotyków, gdzie jeśli jest już ona wprowadzana, to wyłącznie w małych państwach. Tylko wciąż pozostaje pytanie, co więc zrobić. Lenin użył kiedyś takich słów: "uczyć się uczyć, jeszcze raz uczyć.



— Czyli przez ostatnie 25 lat nauka społeczeństwa obywatelskiego po części poszła w las?

— Mamy w życiu społecznym generacje, które są coraz mniej zainteresowane życiem publicznym. Sondaż o młodych ludziach, których rekordowy procent nie chce płacić podatków pokazuje, że mamy klasyczny przykład atomizacji społeczeństwa. Każdy z nas martwi się wyłączone o własny żołądek, własną kieszeń. W tym sensie jest coraz gorzej.


Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB